sobota, 31 grudnia 2011

Życzenia Noworoczne- 2012

W tej jedynej w roku chwili, pragnę złożyć najlepsze życzenia.

Niech zbliżający się Nowy Rok 2012 przyniesie Wam same radosne momenty, w których doświadczycie dużo ciepła, miłości ze strony bliskich oraz spełnienia Waszych najskrytszych marzeń.

Niech ten Rok to nie tylko okres radości, ale również zastanowienia nad tym, co minęło i nad tym, co nas czeka.

Tak więc życzę Wam i sobie dużo optymizmu i wiary w pogodne jutro.

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO 2012 ROKU życzę Wam wraz z rodziną

piątek, 30 grudnia 2011

Moje okno na Świat

Ciężko jest mi pisać o dniu powszednim, ponieważ każdy kolejny od poprzedniego dnia niczym szczególnym się nie różni.
W większości dni mijają mi w czterech ścianach mojego mieszkania, w poszukiwaniu pomocy, w oczekiwaniu na cud.

Moim wsparciem w tej walce z czasem jest rodzina i przyjaciele. Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że ich wszystkich mam - chyba się powtarzam, ale taka jest prawda.

W dużej mierze kontaktuję się ze Światem poprzez internet, to jest moje okno na zewnątrz, na Świat. Blog traktuję jako mój wentyl bezpieczeństwa i jako nadzieję na uzyskanie pomocy w wyzdrowieniu. Łatwiej jest mi pisać o obecnych uczuciach, czy przeszłości, niż tworzyć relacje z mojego monotonnego, codziennego, bieżącego dnia.

To co tak naprawdę mogę zaoferować Wam wszystkim, to swoje wirtualne towarzystwo, moją blokową grafomanię i wielką wdzięczność za każde dobre słowo i dobry Wasz gest. Gdy widzę ślady Waszej bytności w moim ekranowym świecie, nie czuję się taki „samotny” w walce o zdrowie, życie. Sprawiacie, że nie czuję się pozbawiony nadziei na lepsze jutro, nie poddaję się.

Dziękuję Wam!
Prawda o moim „być albo nie być” jest tylko jedna. Jestem zdany na łaskę losu i pomoc ludzi dobrej woli.

środa, 28 grudnia 2011

Codzienność

Minął kolejny dzień, a ja przytrzaśnięty chorobą jak i wczoraj i przed… czterema laty z pokorą przyjmuję swój los.
Tak, z pokorą, choć nie powiem, wielokrotnie z twarzą wciśniętą w poduszkę mokrą od łez, zadawałem pytanie.

- Dlaczego ja, za co Boże?! …
Dziś już nie pytam…

Leżąc miesiącami w szpitalu, na oddziale onkologicznym, kiedy poznawałem młodych ludzi, kiedy nie zdążyłem się nimi nacieszyć,
z nimi zaprzyjaźnić, kiedy odchodzili, bez tego pytania na twarzy, zrozumiałem coś.

Pretensja jest ostatnią rzeczą, jaką można okazać wierząc w wyzdrowienie i walcząc o własne życie.
Pretensję zostawiam Rodzinie, nie dokładam Jej więcej cierpień.

Ja bezsilny muszę być Ich siłą, więcej Im nie mogę dać.

Jakiś czas trapi mnie pewna natrętna myśl, na ile ONI wszyscy są silni. Już tyle lat noszą na swoich barkach mój ciężar, ciężar mojej choroby.

Chciałbym wstać i wziąć Ich na ręce. Jedyne co mogę, to ucałować ICH RĘCE.




Dziś już nie pytam – dlaczego? - tylko - za co? - tak mocno kochacie mnie? Dziękuję WAM, jesteście moją siłą. Na przemian, ja i WY bezsilni, to chyba wręcz nielogicznie, wzmacniamy się.

Przy Was pytanie „Dlaczego?”, nabrało inny sens.

wtorek, 27 grudnia 2011

Licznik

Był w moim życiu czas, gdy nie musiałem liczyć mijających dni. Dziś jest inaczej, liczę dni do wyzdrowienia. Nauczyłem się je odliczać na różne sposoby.



Odliczam dni dziękując Bogu za to, że pozwolił mi je przeżyć, mimo że nie w zdrowiu lecz ze zdrową duszą, tym samym zaprzeczając przysłowiu - w zdrowym ciele zdrowy duch.

Odliczam dni mówiąc „I znowu nie przyniosłeś mi odpowiedzi. Odpowiedzi na najtrudniejsze z pytań, jakie trapi mnie od kilku lat - Gdzie leży przyczyna mojej choroby?”

Mogę dalej liczyć… Mogę odliczyć minione Święta Bożego Narodzenia i zaliczyć je do udanych. Mogę "liczyć" w spełnienie świątecznych życzeń - ZDROWIA, tak bardzo przecież mi go brakuje.

Z drugiej strony przecież, gdyby takie życzenia się spełniały, nie byłoby tego bloga. Mimo wszystko uczepiłem się tych życzeń jak nigdy dotąd.

Co do liczenia… co ono mi daje? Może zwiększenia świadomości, że już od dawna żyję na kredyt?

Kilka lat temu poznałem przecież datę swojej śmierci. Ktoś się pomylił i to wiele razy. Byłem nietrafnie diagnozowany, leczony.

Dziś wiem, że ten czas został bardzo zmarnowany i źle zagospodarowany. Można stwierdzić, że SKORO NADAL ŻYJĘ, to już WYGRAŁEM. ALE CZY NA PEWNO???

Ruszam się coraz bardziej nieporadnie. Momentami już sam sobie nie radzę z najprostszymi czynnościami. Ból – przeraźliwy ból - nie pozwala mi panować nad ciałem. Ukrywam przed światem moją ułomność. Zadaję sobie pytanie - a co będzie dalej??? Do tego wyniki moich badań nic nie świadczą o w/w wygranej.

Mimo wszystko nadal liczę…

Z danym mi KREDYTEM ŻYCIA, chcę wykorzystać inny dany mi kredyt – KREDYT LUDZKICH SERC, ludzkiego zaufania, ludzkiego wsparcia.

A wracając do liczenia mijających dni, ja ich nie wykreślam, a stawiam przy nich PLUS.

sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia Bożonarodzeniowe

Kochani!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzymy Wszystkim dużo zdrowia, ciepła i miłości.

Aby te Święta były wyjątkowymi dniami w roku, by wniosły w Wasze życie spokój dużo radości, uśmiechu, przyjaciół, nadziei i pogody ducha.

Byście wiedzieli że łamiąc się opłatkiem przy Wigilijnym stole będziemy myśleć o Was.

Dziękuję kochani, że odwiedzacie mojego bloga, że jesteście z nami, że wspieracie nas dobrym słowem i czynami.

Sprawiacie, że w naszym życiu pojawia się optymizm i siła do dalszej wiary, że kiedyś będzie dobrze.


Wesołych Świąt życzy Daniel z rodziną

piątek, 16 grudnia 2011

Program o Danielu w TV Polsat

Często rozmyślam nad tym wszystkim co nam się wydarzyło. Rozmyślam nad dobrem i złem, nad życiem. Patrząc na te moje skarby, mimo bólu uśmiecham się do życia, do Was - bo jesteście, bo o nas słuchacie, bo staracie się pomóc.

Od jakiegoś czasu, staram się na Daniela blogu wylać moje uczucia, moje obawy, moją radość jak i miłość połączoną z nadzieją i wiarą.



Ale dziś, właśnie dziś oglądam ponownie skrawek informacji o tym co przydarzyło się Danielowi - „wielki” skrót Danielowej tragedii.
A zarazem mojej, naszej tragedii.

Program Interwencja z Polsatu wyemitował go w październiku 2011r. Ta iskra, namiastka informacji o Danielu, która ujrzała „światło dzienne” spowodowała, że zupełnie obcy nam ludzie postanowili mu pomóc.

Wiele osób zadaje nam pytanie, czy Rzecznik Praw Pacjenta, u którego byliśmy z telewizją Polsat pomógł coś Danielowi. Hmmm... to byłoby zbyt piękne i takie bajkowe. Prawda??? Sprawa Daniela jest dość trudna i skomplikowana. Niestety status RPP nie obejmuje takich przypadków. Dlatego też, trzeba szukać innej drogi by pomoc mojemu mężowi. I znajdują się takie osoby na Świecie, którym nic nie jest straszne, a pomoc innym to ich dewiza życiowa. Liczymy na to, że już niedługo, dzięki tym osobom i Wam, Daniel będzie mógł podążyć rozkładem jady do celu.

Wierzymy z całych sił, iż znajdą się ludzie dobrej woli, którzy zechcą wesprzeć plan powrotu mojego męża do zdrowia – nie tylko duchowo. Postaramy się, w miarę możliwości i na bieżąco o wszystkim Was informować.

Błagam Was Kochani, pamiętajcie o Danielu, o tym że mój mąż potrzebuje Waszej pomocy.

O tym jak można wesprzeć plan powrotu Daniela do zdrowia, jest opisane na głównej stronie bloga. W imieniu Daniela i naszej całej rodzinki, z góry za każdą pomoc dziękujemy.


Oto link do INTERWENCJI – "Rak, którego nie było…"


i sam materiał, który możesz obejrzeć na mojej stronie:



SOS... SOS... SOS...

Może ktoś nam pomoże????????????

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Jak złapać wiruska

Jak co roku o tej samej porze należy złapać wiruska. Jak złapać? Bardzo prosto.

U nas to już chyba stało się rytuałem. Zawsze pod koniec jesieni wszyscy w domu jesteśmy przeziębieni. Nasz coroczny rytuał rozpoczyna Dawidek. Wiruska synek łapie w przedszkolu, następnie przekazuje go Tacie, a Tata mi.

Jak ja jestem w pracy, to moje „dzieci” (mąż i Dawidek) mają wtedy labę. Do południa leżą w łóżku w piżamach, oglądają bajki, grają w gry planszowe – najbardziej lubią grzybobranie, warcaby, chińczyka. Grają w „domowe” kręgle, budują miasta z klocków. A przed moim powrotem do domu jest Wielkie poruszenie. Szybkie zacieranie śladów czyli „sprzątanie” zabawek, tak żebym się o gadżety na wejściu do mieszkania nie potknęła ;). Fajnie spędzają te chorobowe dni.



Ja będąc w pracy myślami zawsze jestem przy nich, przecież to są moje największe Skarby. A o skarbach zawsze się myśli i o nich się dba. Mąż uwielbia każdą chwilę spędzoną z Dawidkiem.



Nigdy nie zapomnę tych dni, gdy Daniel leżał ponad rok w szpitalu. Widziałam jak mu brakowało bliskości z synkiem, który z dnia na dzień się zmieniał, rósł. W kilkudniowych przerwach między kolejnymi chemiami Daniel przebywał w domu. Mimo złego samopoczucia tj. mdłości, ogólnego bólu, totalnego osłabienia – jak to po truciźnie którą jest chemia – Daniel czytał mu bajki, tulili się z nim, rozmawiał - a raczej monolog prowadził, bo Dawidek jeszcze wtedy nie mówił.

Serce mi ściskało jak na nich patrzyłam, ze smutku, radości, pretensji do …? Tak, pretensji … bo niepojęte w tym czasie było dla mnie … DLACZEGO??? Dlaczego nas to spotkało? Smutku ... bo zadawałam sobie pytanie ile czasu Nam jeszcze zostało. Czy Dawidek pozna swojego Tatę. Czy Tacie będzie dane Być i widzieć jak nasz syn dorasta.

Kochani, kochajcie swoich bliskich, swoją najbliższą rodzinę, w każdej chwili, każdego dnia. Wspierajcie się w trudnych chwilach. Nie opuszczajcie chorych w potrzebie, nawet jeżeli oni twierdzą, że tej bliskości nie chcą – nie wierzcie w to. To jest ich bunt, nie na Was lecz na to co ich spotkało. Po prostu bądźcie zawsze blisko by móc w każdej chwili podać pomocną dłoń.

To, że przy nas jesteście i wspieracie nas duchowo – DZIĘKUJĘ WAM wszystkim.

sobota, 10 grudnia 2011

Aniołek

Do przedszkola na 8 grudnia 2011r. Dawidek miał przygotować razem z rodzicami aniołka, którego wysokość nie powinna przekroczyć 20cm. Nasz nam taki nie wyszedł, lekko przekroczył wymagany wymiar i miał 29cm ;).

Ale to nic. Praca domowa została odrobiona ;). Przy tworzeniu figurki, zabawy było co niemiara. A efekt końcowy uważam, że był całkiem OK. Nam aniołek bardzo się podobał.

Całą naszą pracę, nasze wypociny i zabawę ;o))) jak zwykle dzielnie dokumentował aparatem fotograficznym tata Daniel.



Dnia następnego Dawidek zaniósł do przedszkola odrobione zadanie domowe.

Jak przyszłam odebrać synka z przedszkola, jakaż była jego radość gdy mógł się pochwalić i pokazać mi gdzie pani nauczycielka powiesiła jego aniołka.

Aniołki wszystkich dzieci posłużyły za Bożonarodzeniową dekorację korytarzy oraz szatni. Super to wyglądało!!!

* * *

Fantastyczne jest wspólne tworzenie różnych rzeczy razem z dzieckiem. Maluchy same jeszcze nie potrafią wykonać zadanej przez nauczycielki pracy plastycznej i dlatego ważne jest by rodzic tak wymyślił sposób jej wykonania by dostosować go do możliwości dziecka. Należy zawsze pamiętać, że dzieci lepiej się rozwijają i uczą poprzez wspólną, kreatywną zabawę z rodzicami.


* * *

Jak wykonaliśmy naszego ANIOŁKA? Bardzo proszę, oto przepis.:
Zrobiliśmy stożek z papieru technicznego oraz wycięliśmy skrzydła. Biała bibuła posłużyła nam za strój i upierzenie skrzydeł . Z waty i bibuły wykonaliśmy głowę, do tego aureola z drutu i folii spożywczej, a włosy wykonaliśmy ze złotej wstążki do pakowania prezentów. Oczy aniołka to zielone koraliki, natomiast usta zrobiliśmy z czerwonej bibuły.

Podczas odrabiania zadania domowego niesamowicie upaćkaliśmy się klejem ;o).























* * *

Kochani proszę spędzajmy jak najwięcej czasu z naszymi bliskimi. W ciągłej bieganinie jak i tempie życia zapominamy o najważniejszym, o zdrowiu i miłości. Nas spotkało nieszczęście, ale życie podarowało nam prezent, z którego jesteśmy szczęśliwi. Dzięki naszej miłości jesteśmy w stanie ten ból przetrzymać. Musimy wytrzymać by nasz synek mógł cieszyć się takimi chwilami jak ta. Uważajcie na siebie i przesyłam Wam mnóstwo aniołkowych uśmiechów ;o) ;o) ;o)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Bieg do mety

Serce mi krwawi jak patrzę na cierpienie Daniela. Ból rysuje wąwozy na jego twarzy gdy próbuje wstać i przejść kilka kroków.

Patrzę na Niego… idzie … zęby zaciska. Każdy jego krok to jakby bieg do mety. Czy wygra, czy przejdzie jeszcze kilka kroków???

niedziela, 4 grudnia 2011

Wieczorne bajko-czytanie

Uwielbiam wieczory, gdy nadchodzi czas na czytanie bajek mojemu skarbowi-synkowi. Wtedy zapalamy nocną lampkę, Dawidek wybiera książkę następnie obaj wygodnie rozsiadamy się u niego w łóżku.

Lubię czytać mu bajki, ponieważ pokazują one różne charaktery, zachowania postaci. Uczą, że dobre uczynki zawsze są nagradzane oraz to, że dobro nad złem zawsze zwycięża. Widzę jak pobudzają Jego wyobraźnię, emocje i uczucia.


















Zawsze po przeczytaniu rozmawiamy o wartościach i morałach, które niesie ze sobą dana lektura.

Ten wieczorny czas spędzony na wspólnych rozmowach, dyskusjach z synem jest dla mnie bezcenny.

sobota, 3 grudnia 2011

Mercedes klasy inwalida

Przed stawieniem się Daniela do szpitala, o którym wcześniej była mowa, wypożyczyliśmy wózek inwalidzki po to aby bez większego problemu mógł się poruszać po szpitalnych alejkach.

Wózek jest Super: ma cztery koła, miejsce na kijki no i napęd ręczny ;). No po prostu wóz IGŁA – klasy Mercedes dla młodego faceta - inwalidy.



Mąż mój walczy o to by MÓC CHODZIĆ, by podnieść się o własnych siłach i iść do przodu. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie dla wszystkich zrozumiałe jest to, o co Daniel tak z całych sił walczy i po co. Nieraz słyszę - no przecież żyje, wygląda całkiem dobrze, nabrał ciała, już nie jest szczupaczkiem jak cztery lata temu. NIE MUSI CHODZIĆ, ma przecież wózek który go wozi. I dobrze, że ma bo inaczej życie nasze byłoby jeszcze trudniejsze, gdyż Jego chore kości narażone są na tak wiele. Ból niesamowity ból i strach, że znów dojdzie do pęknięcia.

Chcę zaznaczyć, że mąż mój walczy o to by MÓC CHODZIĆ, by podnieść się o własnych siłach i iść do przodu. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie dla wszystkich zrozumiałe jest to, o co Daniel tak z całych sił walczy i po co. Dlatego w dalszej części pragnę wam kochani opisać to co czuje.

On jest młodym człowiekiem! Nie uległ wypadkowi, który spowodował jego kalectwo. On nie jest inwalidą wojennym, któremu bomba urwała nogi. Jest on Facetem, który jeszcze kilka lat temu żył jak większość młodych ludzi. Pracował, bawił się. Całe życie na nogach. Praca fizyczna po 12 – 14 godzin dzienne na nogach. On inaczej nie potrafił, ot tak usiąść i siedzieć. Cały czas był w ruchu. Powaliła go niezdiagnozowana do dzisiaj choroba.

Dziewięć miesięcy w gipsie biodrowym, trzynaście kursów chemioterapii w pozycji leżącej, z mdłościami, wymiotami, gorączką, zakażeniami. Po siedmiokrotnym przetaczaniu krwi ze względu na stan zagrażający jego życiu. I cały ten czas w pozycji leżącej, pół siedzącej.

Nikt do końca nie wie co On w ten czas przeżywał, co czół. Słowa nie zawsze odzwierciedlają ból i cierpienie, złość na bezradność, brak siły gdy nie można zapanować nad własnym ciałem, organizmem. Gdy raptownie trzeba żyć, funkcjonować zupełnie inaczej - w pozycji poziomej, a nie jak dotychczas pionie. Ja jako żona mogę się tylko domyślać jak bardzo cierpiał. Obserwowałam jego wewnętrzną walkę z tym faktem dokonanym – co mogłam wtedy zrobić??? Wspierać duchowo, być przy nim? Co więcej mogłam robić?

Daniel chce żyć w pełni tego słowa znaczeniu, nie wegetować jak dotychczas. Nie po to walczy, szuka pomocy.

Nie po to nadal „zawraca głowę” ludziom, który już podjęli się walki o jego życie, którzy w Jego imieniu kontaktują się z zagranicznymi placówkami medycznymi, którzy spowodowali, że lekarze z tych szpitali zapraszają Daniela do swoich klinik – chcą mu pomóc. I o tą pomoc PROSZĘ was kochani. Z wami, z waszą pomocą wiele jest możliwe. Jesteście tacy cudowni. Jesteście na medal. DZIĘKUJĘ z CAŁEGO MOJEGO SERCA po prostu DZIĘKUJĘ.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Trzymajcie kciuki

Już wróciłem ze szpitala. Nareszcie jestem w domu, blisko mojej ukochanej rodzinki.

Dziękuję wszystkim za okazane mi wsparcie duchowe, bo przecież najgorsze jest żyć z niewiadomą, z chorobą o której nic nie wiem. Chcę żyć ale nie wiem jak się leczyć.

Od pewnego czasu zgłaszają się pierwsi specjaliści, którzy starają się ułożyć mi właściwy plan jazdy. Czyli ustalić najlepszy termin mojego przyjazdu do kliniki, określić które badania będą niezbędne by postawić diagnozę, a potem leczenie.

Potrzebuję Waszej Pomocy, Waszej Siły i Wiary, że się uda, że ktoś odgadnie tą największą zagadkę mojego życia. Ponieważ chcę żyć, to muszę prosić o pomoc.

Od momentu kiedy włączyły się do pomocy osoby prywatne zaczynam odczuwać nadzieje... jakbym zbliżał się do celu. Wszystko jest możliwe kiedy ma się wokół siebie rodzinę, przyjaciół, dobre serca osób - do niedawna zupełnie mi obcych a jakże teraz mi bliskich.

Proszę trzymajcie za mnie kciuki, by w końcu nadszedł Ten dzień... bym spotkał się ze specjalistą, który jest w stanie mi pomóc.

I tego chcę się trzymać, jak i wiary w to, że będzie dobrze.

sobota, 26 listopada 2011

Może tym razem...

Już przeszło tydzień czasu Daniel jest w kolejnym - o innej specjalizacji niż dotychczas - szpitalu.

Może tym razem…, może w tym szpitalu… nasza ZAGADKA zostanie ROZWIĄZANA. Czas pokarze. Choć nie wiemy ile go jeszcze Danielowi zostało – czas nieubłaganie mu płynie jak rzeka.

Podczas tego pobytu wykonano Mu już kilka badań, zabiegów. Na kolejne dni planowane są następne badania, konsultacje.

Może tym razem… Właśnie tu… Nadzieja… na uratowanie mu, już nie zdrowia, lecz życia.

Pewna nasza znajoma promuje swoje motto życiowe tj.: „Tam gdzie jeszcze odrobinka światła tli się, tam nadzieja nie umiera...".

Nasze światełko jeszcze się tli, może już niedługo… z tlącego światełka zabłyśnie piękny, mocny płomień.

  • Będzie diagnoza – nadzieja na właściwe leczenie, na życie
  • Będzie leczenie - nadzieja na zatrzymanie postępu degeneracji organizmu, na życie
  • Będzie stabilizacja – nadzieja na odbudowę organizmu, powrót do zdrowia i do świata ludzi żywych – jak to mówi mój Daniel.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Tak jakoś...

Uderzam w coś czego nie znam. Tylko ból i strach ze mną, a w głowie kołomyja i jedno zapytanie: Co dalej?

Patrzę na moją śpiącą Anię. Taka spokojna, jak sprzed lat. Za ścianą śpi nasz syn. Nasz syn... ale jak długo? Jak długo będę mógł cieszyć się tym widokiem śpiącej, kochającej żony i synka. Czy choroba zabierze mi to wszystko? Czy będę mógł ich czuć i kochać, i dla nich być?

Coś zżera moje kości - tylko co? Jak długo mam czekać, aż ktoś mi pomoże, wskaże kierunek... Leczą mnie już od tylu lat, ale nie na to, na co tak naprawdę jestem chory.

Próbuję wstać, straszny ból przeszywa moje kości... jeszcze gorszy, niż siedzę lub leżę. Ciągły 24-godzinny ból. Mimo wszystko wstaję i idę do pokoju syna... jest, śpi i marzy o lepszym jutrze.

wtorek, 8 listopada 2011

Ból

Jeśli ktoś myślał, że ból zęba jest bólem do niewytrzymania... to ja go mogę spokojnie wytrzymać. Mój ból, który doprowadza mnie do krzyku, to przeszywający kość udową i piszczelową, to ciągnący, piekący, wyrywający niekończący się promień, który nie pozwala na chwile odpoczynku. To ból, którego nikomu nie życzę. To ból, z którego uczę się, by nie wyć jak zwierzę, by móc dalej żyć.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Wózek

Dzisiaj po raz pierwszy zacząłem szukać wózka na allegro. Od bardzo dawna broniłem się przed wózkiem inwalidzkim, byłem twardy i krzyczałem, że nie nigdy się nie poddam, ale czuję, że nadchodzi kryzys i nie daję rady poruszać się tylko o kulach, brakuje siły i boję się, że zaraz się przewrócę.

Wiem, że przegrywam na razie walkę z chorobą, ale nawet jak usiądę na wózku to będę robił wszystko, żeby jak najszybciej z niego się podnieść i iść dalej nawet o kulach, ale zawsze do przodu.

sobota, 5 listopada 2011

Magiczny sznureczek

Zawsze gdy narzekam, że czuję ból, mój kochany synek Dawidek przynosi ze swojego pokoju magiczny sznureczek koloru niebieskiego i zaczyna nim czarować moje nogi. "Abra kadabra, hokus pokus, czary mary, żeby nic tato Cię nie bolało".



Najfajniejsze jest to, że Dawidek naprawdę wierzy, iż potrafi zaczarować tatę i zawsze dopytuje się czy na pewno już pomogło, jeśli odpowiadam, że nie, to on dotąd usilnie czaruje, aż powiem, że już wszystko w porządku.

Gdy już jestem zaczarowany i zdrowy, woła mnie na wspólne zabawy. Chętnie to robię, bo jest to jedna z niewielu rzeczy, gdy zapominam o całym cierpieniu i chorobie. Niestety, nie możemy iść jak inni - tatuś z synem - razem pograć w piłkę czy pobiegać, ale za to radzimy sobie, jak możemy: gramy w gry, układamy puzzle, czytamy książki, bawimy się klockami, czasem nawet tarzamy się po łóżku, a wieczorem zawsze razem karmimy nasze rybki.

piątek, 4 listopada 2011

Kiedyś na pewno, Synku...

Mój kochany Syn zawsze o mnie pamięta i przynosi mi różne niespodzianki. Wraca z przedszkola z pełnymi kieszeniami kasztanów, które zbierał dla tatusia. Przynosi mi wszystko, żebym był radosny. Liście spadające z drzew, kwiatki, które wkłada często pod poduszkę i cieszy się, kiedy je zauważę.



Bez przerwy mnie przytula i słodko mówi - Tato, kocham Cię tyle, ile waży kula ziemska. - obejmując i ściskając z całej swojej siły.


Zawsze, gdy pyta kiedy wyzdrowieję, wtedy mocno go przytulam i mówię: - Kiedyś na pewno, Synku... kiedyś na pewno...


czwartek, 3 listopada 2011

Muszę wierzyć

Synek w przedszkolu, Ania w pracy, a ja wypełniam wnioski i prośby o pomoc. Calutka noc nieprzespana. Ból, przeraźliwy ból, którego nie mogę już znieść. Czy uda mi się go przezwyciężyć? Sam chcę wierzyć, że będzie dobrze. Muszę wierzyć, by ich nie zostawić samych, by dla nich być.

Patrzę na te moje kule. Moja życiowa podpora. Jednak już niedługo będę musiał przyjąć do świadomości, że zamiast kijaszków przesiądę się do mercedesa klasy "inwalida" o nazwie "wózek dla niepoprawnych facetów".

Dobra, biorę się za pisanie aktu do "Tragedia z życia Daniela".

piątek, 28 października 2011

Szoferek

Mój synek przybiegł z energią i wiązanką synowej miłości: - Wiesz, jak będę duży, to będę taty kierowcą, będę tatę woził samochodem i chodził na zakupy.

Taki jest mój syn - pełen wiary i nadziei.

środa, 26 października 2011

Tak po prostu.

Osoby mi pomagające powysyłały moją dokumentację do klinik zagranicznych. Nie mogę już czekać. Czuję, że lada moment się rozsypię.  To samo uczucie jak z przed kliku lat. Gdy niosłem mojego maleńkiego syna w siedzonku dla beybi. Niosłem go w rękach i pokonując trzy stopnie schodów pękła mi noga. Tak po  prostu, bez żadnego uderzenia czy wcześniejszego wypadku czy jakiego tragicznego wydarzenia. Tak po prostu. Mój synek upadł na ziemię, tak po prostu wyłem z bólu i tak po prostu wzięto mnie do szpitala, gdzie przeleżałem 9 miesięcy z nogą w gipsie, i tak po prostu trzymając nogę 9 miesięcy w gipsie uszkodzono kolano, i tak po prostu poparzono nogę prądem, gdzie tak po prostu leczono mnie na raka, ktorego nie mam, gdzie tak po prostu wlano we mnie 13 cykli chemii i przetoczono 7 razy krew i tak po prostu zarazono mnie gronkowcem i pałeczką ropy błekitnej, tak po prostu wysyłano mnie do innych klinik i tak po prostu pomylono moje DNA, tak po prostu żyje i nie wiedzą DLACZEGO?

Przecież jam już dla nich skazaniec na wieczny odpoczynek...

Ale zapewniam Was, że będę walczył o moje zdrowie. Ktoś musi mi pomoc, ktoś musi... nie widzę innej opcji. Przecież mój syn chce być strażakiem lub wojskowym... do tego potrzebuje taty, bym mógł być z niego dumny.

niedziela, 23 października 2011

Nasze początki- część 2.

Zdawać by się mogło, że lepiej być nie może… - i już nie było. Po wielkim szczęściu, jakim były narodziny naszego synka Dawidka, pewnego dnia tj. 20.06.2007 roku – równie niezapomnianego, jak data naszego poznania się oraz ślubu i narodzin dziecka - w naszej rodzinie rozpoczął się DRAMAT.

Tego feralnego dnia wraz z mężem szliśmy na kontrolną wizytę z synkiem do lekarza. Gdy Daniel wchodził po stopniach do przychodni nagle pękła mu noga. Mąż upadł z hukiem upuszczając w tym samym momencie fotelik samochodowy z naszym synkiem w środku. Ja w tym czasie nie wiedziałam, którego z nich najpierw mam łapać.


To był dla mnie ogromny SZOK. Po sprawdzeniu, że z synkiem wszystko jest OK (nawet się nie obudził i spał jak mały aniołeczek) starałam się pomóc mężowi. Zadzwoniłam po karetkę i po tatę (teścia) by przyjechał do nas do przychodni. Wezwana karetka zabrała Daniela do szpitala. Tato pojechał za nimi.



A nasza TRAGEDIA dopiero miała się zacząć!!!

Nasze początki

Wszystko zaczęło się w dniu, kiedy siostra wyprawiała swoje 18 urodziny w domu naszych rodziców, a był to niezapomniany 31 stycznia 1997 roku. Tego dnia, gdy otworzyłam drzwi, by zaprosić kolejnych gości do mieszkania, w progu wraz ze znajomymi stał… On. W tym momencie poczułam coś niesamowitego, jakby strzała Amora trafia moje serce. Tak wydawać by się mogło, że to głupota, młodzieńcze zauroczenie, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje... A jednak.

Z całą pewnością mogę powiedzieć, że nasza miłość zaczęła się właśnie tego 31 stycznia 1997 roku i wystarczyło jedno nasze spojrzenie, żebyśmy wiedzieli, że to właśnie To. Od tamtej pory już przeszło 14 lat jesteśmy razem.

Do niczego się nam nie spieszyło, cieszyliśmy się każdym wspólnie spędzonym dniem. Skończyłam szkołę, studia, każdy z nas znalazł pracę. Mieszkaliśmy u swoich rodziców, wiec część zarobionych pieniędzy odkładaliśmy na wspólny start w dorosłe życie. Po siedmiu latach naszej znajomości pobraliśmy się, wzięliśmy kredyt na mieszkanie. I w końcu zaczęliśmy naszą Wspólną drogę życia. Wszystko mieliśmy poukładane, zaplanowane, Ja z własnym Księciem u boku… no po prostu BAJKA – tak, jak sobie to wymarzyłam, jako mała dziewczynka. Szczęścia nigdy nie jest za wiele i dlatego w maju 2007 roku na świat przyszedł nasz kochany synek.