poniedziałek, 14 listopada 2011

Tak jakoś...

Uderzam w coś czego nie znam. Tylko ból i strach ze mną, a w głowie kołomyja i jedno zapytanie: Co dalej?

Patrzę na moją śpiącą Anię. Taka spokojna, jak sprzed lat. Za ścianą śpi nasz syn. Nasz syn... ale jak długo? Jak długo będę mógł cieszyć się tym widokiem śpiącej, kochającej żony i synka. Czy choroba zabierze mi to wszystko? Czy będę mógł ich czuć i kochać, i dla nich być?

Coś zżera moje kości - tylko co? Jak długo mam czekać, aż ktoś mi pomoże, wskaże kierunek... Leczą mnie już od tylu lat, ale nie na to, na co tak naprawdę jestem chory.

Próbuję wstać, straszny ból przeszywa moje kości... jeszcze gorszy, niż siedzę lub leżę. Ciągły 24-godzinny ból. Mimo wszystko wstaję i idę do pokoju syna... jest, śpi i marzy o lepszym jutrze.