Uff, jak gorąco.
Pogoda daje poczuć co to znaczy upał, duchota, skwar.
Gdy tak sobie myślę, że mógłbym ponarzekać na pogodę, od razu nawiedzają mnie wspomnienia z lata 2007 roku. Tamte wakacje - z przed pięciu lat – były dla mnie nie do zniesienia, mimo że były trochę chłodniejsze niż obecne.
Po sześciu tygodniach od złamania nogi założono mi gips. Wcześniej leżałem z nogą na wyciągu, tylko na plecach bez możliwości przekręcenia się choćby na chwile na bok.
W gipsie miało być mi lepiej, bezpieczniej podczas mojego przemieszczania się ze szpitala do domu na kilkudniową przerwę i z powrotem do szpitala na kolejne kursy chemioterapii.
Moja noga nie była złożona. Kość udowa cały czas była pęknięta i utrzymywana w „separacji” w tak zwanym rzekomym stawie, ale usztywniona - lecz nie tak zwyczajnie… Od palców lewej stopy w górę przez kolano, oba biodra, aż do pasa włącznie zostałem zagipsowany. Zaopatrzony w gips nazywany plastikowym, bo lżejszym od tradycyjnego, dla „wygody” w transporcie. Przeleżałem w nim długich dziewięć miesięcy – dla mnie to było jak cała wieczność.
Wtedy dopiero można bardziej docenić zwyczajne rzeczy, choćby możliwość normalnego wykąpania się -marzenie ściętej głowy. Bodajby podrapanie się bo swędzi, wytarcie potu, podmuchanie aby ochłodzić. Pod takim gipsem, jaki on lekki by nie był, człowiek i tak ma ciężko.
Dziękuję Bogu za każdy dzisiejszy dzień, mimo że nadal jestem w chorobie, to uwolniony z ograniczeń jakich doznałem w tamtym czasie - ponoć dla „zdrowia”…
Dlatego… czym jest dzisiejszy skwar… to jak przyjemność, gdy wspomnę i porównam do życia w tamtej plastikowej zbroi.
Uff, jak fajnie.
Uśmiecham się do siebie, ocierając pot.
Kochani, życzę Wam wszystkim pięknej pogody - takiej do zniesienia ;) - i obyście nigdy nie musieli ubierać „zbroi”