środa, 28 grudnia 2011

Codzienność

Minął kolejny dzień, a ja przytrzaśnięty chorobą jak i wczoraj i przed… czterema laty z pokorą przyjmuję swój los.
Tak, z pokorą, choć nie powiem, wielokrotnie z twarzą wciśniętą w poduszkę mokrą od łez, zadawałem pytanie.

- Dlaczego ja, za co Boże?! …
Dziś już nie pytam…

Leżąc miesiącami w szpitalu, na oddziale onkologicznym, kiedy poznawałem młodych ludzi, kiedy nie zdążyłem się nimi nacieszyć,
z nimi zaprzyjaźnić, kiedy odchodzili, bez tego pytania na twarzy, zrozumiałem coś.

Pretensja jest ostatnią rzeczą, jaką można okazać wierząc w wyzdrowienie i walcząc o własne życie.
Pretensję zostawiam Rodzinie, nie dokładam Jej więcej cierpień.

Ja bezsilny muszę być Ich siłą, więcej Im nie mogę dać.

Jakiś czas trapi mnie pewna natrętna myśl, na ile ONI wszyscy są silni. Już tyle lat noszą na swoich barkach mój ciężar, ciężar mojej choroby.

Chciałbym wstać i wziąć Ich na ręce. Jedyne co mogę, to ucałować ICH RĘCE.




Dziś już nie pytam – dlaczego? - tylko - za co? - tak mocno kochacie mnie? Dziękuję WAM, jesteście moją siłą. Na przemian, ja i WY bezsilni, to chyba wręcz nielogicznie, wzmacniamy się.

Przy Was pytanie „Dlaczego?”, nabrało inny sens.